Dahab – relacja z wyjazdu

dahab1.jpeg

Urlop w Dahab

Pierwsze nurkowania po kursie OWD, czyli „przymusowy” urlop w Dahab.

To był zupełnie niezapowiedziany i nieplanowany wyjazd. Zbliżał się koniec marca, a ja miałam jeszcze zaległe dni urlopu z zeszłego roku, które trzeba było wykorzystać do końca miesiąca. Przede mną zawisło widmo „wypoczynku” w domu, co wcale nie było takie pocieszające. Jednak okazało się, że szczęście mi dopisuje. W poniedziałek zadzwonił do mnie znajomy, że jest wolne miejsce na wyjazd do Dahabu w środę i czy jadę. Długo się nie zastanawiałam. Załatwiłam sprawy urlopowe, pożyczyłam sprzęt (bo swojego jeszcze się nie dorobiłam), zapłaciłam za wyjazd i już w środę leciałam do Egiptu.

dahab2.jpegPo wylądowaniu oczywiście przeżyłam szok temperaturowy. Jednak była to przyjemna odmiana w porównaniu ze śniegiem, który tuż przed moim wylotem spadł w Polce. Po opuszczeniu lotniska ruszyliśmy do Dahabu. Ta mała miejscowość na półwyspie Synaj znajduje się na trasie Sharm El Sheikh – Taba.

Wraz z innymi zakwaterowani zostaliśmy w hotelu Tropitel, poza Dahabem. Przyjeżdżając do Dahab na nurkowania, większość osób wybiera hotele w centrum miejscowości. Unikają wtedy codziennych transferów do bazy nurkowej, a ponadto mają bardzo blisko do wszelkich kafejek, barów, sklepów… U nas o miejscu zakwaterowania zdecydowała cena. Po rozpakowaniu wybraliśmy się do miasta, w celu zrobienia drobnych zakupów, odprężenia się i zapalenia sziszy w lokalnej knajpce.

Następnego dnia zaczęła się moja przygoda z nurkowaniem. Tak naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jeszcze nie miałam okazji nurkować, po tym jak zrobiłam kurs, a tym bardziej w słonej egipskiej wodzie (kurs robiłam w Polsce). Rano był transfer do bazy, zbieranie sprzętu i dobieranie balastu… Wzięłam ze sobą piankę bez rękawów i ocieplacz, więc sporo neoprenu na sobie. Jako typowy laik nurkowy nie miałam pojęcia, ile balastu zabrać. Na początek powiedzieli mi 8 kg, ale jak się później okazało to stanowczo za mało.

Pierwszy dzień mieliśmy na rafie Lighthouse zaraz przy bazie, gdzie wejście było z brzegu. Zostałam przydzielona do osób, które miały ten sam stopień co ja, ale więcej nurkowań. Grupa była tylko 3 osobowa. Po omówieniu zasad nurkowania założyliśmy sprzęt i weszliśmy do wody, by się wyważyć. Wtedy okazało się, że nie jestem w stanie sama się zanurzyć. Miałam stanowczo za mało balastu. Wraz z moim Dive Masterem dołożyliśmy 2 kg, ale dalej nic to nie dało. Finalnie miałam na sobie 13 kg balastu przez wszystkie dni nurkowe. Wiele osób powiedziałoby, że to strasznie dużo. Być może, ale przy pierwszych nurkowaniach nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Początkowe dni to walka o przetrwanie, nieutopienie się ;) I tak też było w moim przypadku. Próba samodzielnego zanurzenia się zupełnie mi nie wyszła. Potrzebna była pomoc. Choć wiedziałam, że należy spuścić powietrze z jacketu i z płuc, nie przełożyło się to na praktykę. Gdy byłam już pod wodą, miałam nadzieję, że w końcu zobaczę kolorowe rybki i śliczną rafę. Jak bardzo się myliłam. Pierwsze nurkowanie to myśli o 100 technicznych sprawach: żeby nie za głęboko, żeby nie za płytko, żeby nie wynurzyć się niekontrolowanie. Dodatkowo wyrównywanie ciśnienia w uszach, pływalność, praca płucami, a nie inflatorem, by utrzymać głębokość powoduje jeszcze większy mętlik. Wszystko tylko nie kolorowe rybki i śliczna rafa. Jak się również okazało, miałam całkiem spore zużycie powietrza i końcówkę nurkowania zrobiłam na octopusie Dive Mastera. Super! Muszę przyznać, że mieliśmy bardzo dobrego przewodnika nurkowego. Cały czas bawił się nurkowaniem, starał się pokazać jak najwięcej, a co najważniejsze dawał pod wodą wiele wskazówek, jak nurkować i co w danej sytuacji zrobić. Wiedział, że jestem dopiero po kursie i że nigdy nie nurkowałam w morzu. Naprawdę był bardzo pomocny.

Minęło pierwsze nurkowanie. Przerwa powierzchniowa, czas na odpoczynek, jakąś przekąskę, uzupełnienie płynów. I kolejne nurkowanie. Wcale nie było lepiej. Znów nie udało mi się zanurzyć samej, znów walka ze sprzętem i samą sobą. Ponownie kolorowe rybki nie robiły wrażenia, bo człowiek myślał o pływalności, głębokości… wszystkim tylko nie zabawie i przyjemności z nurkowania. Jednak muszę przyznać, że nie zniechęciło mnie to do kolejnych dni. Wręcz przeciwnie. Nurkowanie zaczęło mnie trochę bardziej interesować. Po oporządzeniu szpeju i wypłukaniu w słodkiej wodzie w bazie, dla relaksu poszliśmy do lokalnej knajpki, by coś przekąsić, zapalić sziszę, wypić piwko. A wieczorem transfer do hotelu. Kto chciał to poszedł na kolację. Później integracja przy hotelowym basenie. I tak minął pierwszy dzień nurkowy.

Dwa kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Walka o przeżycie i nie utopienie się, zero rybek pod wodą, choć wszyscy mówili, że było ich mnóstwo. Stopniowo zaczęłam się oswajać ze sprzętem, wodą i nowym doświadczeniem. Zaczęło mi zostawać coraz więcej powietrza w butli. Pływałam już bardziej poziomo, mniej machając rękoma pod wodą. Trzeciego dnia wraz z grupą dopłaciliśmy do pakietu nurkowego i popłynęliśmy łódką na Gabr El Bint. Dodatkowo zaliczyłam wchodzenie do wody w sprzęcie z łodzi. Wtedy też przerobiliśmy pierwsze zanurzenie w toni. Trochę jednak inaczej to wygląda niż nurkowanie z brzegu. Mój instruktor przypominał mi o zanurzaniu „na baletnicę” ze stopami i płetwami obciągniętymi w dół. Ponieważ cały czas zanurzanie stanowiło dla mnie problem, to i tym razem potrzebowałam pomocy.

Wszystko zmieniło się od czwartego dnia nurkowego, kiedy w końcu otworzyłam oczy :) i zobaczyłam te kolorowe rybki, małe i duże, groźniejsze i łagodniejsze, a także cudowną rafę… A wszystko dlatego, że przestawałam myśleć o całej technicznej sprawie nurkowania. Robiłam to coraz bardziej odruchowo i automatycznie… Mniej zużywałam powietrza, rzadziej używałam inflator, częściej pracowałam płucami, pływałam poziomo… Oczywiście nie stałam się geniuszem nurkowym, ale wiele aspektów tego sportu stało się bardziej oczywistych. Zaczęłam bawić się nurkowaniem, oglądać to, co pod wodą. Tym bardziej, że nasz Dive Master dostał do grupy osoby, które dzień wcześniej skończyły kurs nurkowy i miał co innego na głowie. Ja zaczęłam być bardziej samodzielna i lepiej radzić sobie pod wodą. Piątego dnia nurkowego odniosłam pierwszy sukces przy zanurzaniu, kiedy zrobiłam to zupełnie samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Było to przy zejściu w najbardziej chyba znanym miejscu w Egipcie – Blue Hole. Ta wielka otchłań jak i nurkowanie na Bells’ach zrobiły na mnie duże wrażenie. To niesamowite, jaka natura jest cudowna i jak bardzo potrafi zachwycić człowieka.

Planowo mieliśmy wracać w nocy ze środy na czwartek, dlatego większość naszej grupy zdecydowała się na kolejne nurkowania. Ja również nie odmówiłam sobie tej przyjemności. Pojechaliśmy ponownie na Blue Hole, ponieważ cześć osób planowała nurkowanie na 105 i 80 m. Mój plan był dużo skromniejszy, bo tylko 20 m maksymalnie. Na więcej nie pozwalały mi uprawnienia. Również tym razem wszystko poszło bez większych problemów. Podwodny świat przyrody zapierał dech w piersiach. Znalazłam nawet Nemo :)

Niestety jak zawsze wszystko co dobre szybko się kończy. Czas wracać do rzeczywistości. Dawno nie miałam tak udanego aktywnego wypoczynku. Najbardziej cieszę się z tego, że zaczęłam lepiej nurkować, oswoiłam się z wodą i sprzętem, zobaczyłam barwny ciekawy nieznany mi do tej pory świat. Już nie mogę się doczekać kolejnych nurkowań. Pewnie najszybciej będą one w Polsce, ale do tego na razie potrzebny jest suchy skafander, a z nim jeszcze się nie polubiliśmy. Tylko to już na inny raz opowieść.

Karola

zobacz oferty wyjazdu do Dahab

Zainteresowała Cię ta oferta?

zadzwoń 22 614 0000

napisz nurkowanie@victoriatravel.pl

Tagi: , , ,